Przejdź do głównej zawartości

Marcin Kozioł & Katarzyna Dowbor – Czary w Kopytkowie

 A cóż to za historia, że jeden koni ze "Stajni pod tęczą" zmienił styl i obudził się mając na głowie pstrokate, wielobarwne afro i takiż sam kolorowy ogon? Ano jest to historia nie z tej ziemi! A właściwie z ziemi kopytkowskiej, na terenie której chyba ktoś czaruje...



Ta wspaniała, kolorowa okładka, z której łypie ciekawskie oko Niunia i przyciąga wzrok arabskiej księżniczki Lukrecji, to cudowna i mądra opowieść dla maluchów, która nie tylko bawi, ale też uczy. Trzeba bowiem wiedzieć, że jest to historia o stadzie przyjaciół, do których nie należą tylko konie, ale też pies, kot, myszki, żaby i jeż. I w tej pięknej rodzinie wydarza się rzecz niesamowita, którą wszyscy starają się wyjaśnić. Pomaga im w tym właścicielka – pani Kasia i jej wnuczka Janeczka.

Jest to opowieść o radości z posiadania rodziny, o cieszeniu się z małych rzeczy, o przełamywaniu pierwszych lodów i przezwyciężaniu nieśmiałości. Jest to też mądra historia o tym, że bycie innym jest fajne i wcale nie należy się tego bać. To też wskazanie faktu, że przyjaźń jest niezwykle ważna, a wsparcie najbliższych jest niezastąpione.

To o czym warto wspomnieć, to to, że można podejrzeć co się dzieje w "Stajni pod tęczą'. Wystarczy tylko wpisać adres strony, w odpowiednim miejscu wkleić podany w książeczce kod, a na ekranie pojawi się uśmiechnięta Kasia Dowbor i jej przyjaciel Niuniu i pokażą Wam np. jak wyczesywać końską grzywę lub jak dbać o kopyta, żeby nogi końskie były zdrowe i silne. 

Bardzo Wam polecam tę uroczą i pouczającą opowieść. A, i jeszcze jedna ciekawostka. Tę książkę można czytać też w języku angielskim lub ukraińskim. Wystarczy tylko skorzystać ze strony internetowej podanej wewnątrz. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...