Przejdź do głównej zawartości

Joanna Tekieli – Dębowe uroczysko

 W powieściach obyczajowych często upatruję swego rodzaju swojskości i uniwersalności, bowiem jest to rodzaj literatury, który trafić ma do wielu ludzi o różnych poglądach, statusie materialnym i światopoglądzie. I książka Joanny Tekieli taka właśnie jest, Trafia tam, gdzie i do kogo trzeba i to w sposób łagodny i bezbolesny.



Jest to opowieść o grupie przyjaciół, którzy odnajdują drogę do siebie gdzieś w jakiejś niewielkiej miejscowości przed Bieszczadami. Tam pensjonat prowadzi młode małżeństwo, wkrótce dołącza do nich pomysłowa i twarda jak stal była żołnierka Nina oraz eteryczny i może nieco gapowaty wykładowca literatury – Eryk. Cała czwórka na pierwszy rzut oka jest szczęśliwa i zadowolona, ale każde z nich niesie na plecach pewien bagaż doświadczeń, który trudno zrzucić. Czy pomoże im w tym skomplikowanym zadaniu przyjaźń?

To był szalenie ciekawy wstęp do kolejnych tomów. Dużo tu mowy o problemach, które się nawarstwiają i nie dają o sobie zapomnieć, o zaszłościach wlokących się za człowiekiem jak cień i próbie bagatelizowania ich, mimo jasnych sygnałów od organizmu, że jeśli nie poprosi się o pomoc będzie tylko gorzej.

Dzięki temu, czytelniczki zwracają uwagę na fakt, jak ważne w życiu jest wsparcie najbliższych, a czasem i specjalisty. A wszystko po to, by odpędzić demony i zacząć żyć, przeżywać, czuć, odczuwać satysfakcję i być może nawet się zakochać.

Nie jest to jednak powieść patetyczna lub epatująca li i jedynie problemami. To też wyjątkowo ładnie opisana, rodzinna i przyjazna historia kilkorga ludzi, którzy odnajdują się gdzieś pośrodku niczego i stają się sobie bliżsi niż rodzina.

Gorąco i niezmiennie polecam. Niech się Wam tak przyjemnie czyta jak mnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...