Przejdź do głównej zawartości

Przemysław Kowalewski – Sierociniec

 Z bardzo dobrymi kryminałami jest tak, że... zbyt szybko się kończą. W przypadku "Sierocińca" tak właśnie było, a poczucie ściskającego trzewia niedosytu towarzyszyło mi dobrych kilka dni. I nie pomógł tu nawet tak zwany czytelniczy klin. Za dużo myślałam o tej książce.



Jest to powieść utkana na kanwie wydarzeń, które miały miejsce w latach siedemdziesiątych w Szczecinie. Tam właśnie autor osadził fabułę i dał swoim bohaterom do wykonania zadanie, które było niebezpieczne nie tylko kryminalnie, ale i politycznie i trzeba było robić niezłe szpagaty, żeby doprowadzić je do końca.

Kowalewski świetnie oddał czasy PRLu, w których jedyna słuszna, komunistyczna władza, popychana do działania przez sowietów drwiła sobie z ludzi, napychając kabzy pieniędzmi pochodzącymi z przestępstw, a w szczególności z nierządu i handlu ludźmi, szczególnie handlu sierotami.

Ciężka niczym gęsta mgła, niemal duszna atmosfera tej powieści, świetnie odzwierciedlała siermiężne czasy Rzeczpospolitej Ludowej, która za tak zwaną żelazną kurtyną toczyła bój o przetrwanie. W walkach brali udział zwykle najbardziej prominentni przedstawiciele władzy oraz osoby z ich pobliża, a boje toczyli zwykle w białych rękawiczkach i nadzorowali proceder z tylnej kanapy, poświęcając jednostki najsłabsze i niemogące się obronić.

Fabuła jest drobiazgowa i dopracowana w każdym szczególe. Doskonale wprowadza czytelnika w czasy sprzed pięćdziesięciu lat i pozwala na dokładne zapoznanie się z epoką i towarzyszącym temu wydarzeniom. Postaci natomiast, to charakterologicznie perły w koronie, bowiem nie są wyidealizowane ani przejaskrawione. Zachwycają inteligencją, sprytem i dążeniem do sprawiedliwości za wszelką cenę, nie nosząc jednak w sobie pompatyczności.

To genialna, szalenie interesująca powieść, której bliżej chyba do sensacji niźli kryminału. Niemniej jednak jestem pewna, że pochłoniecie ją w jeden wieczór!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...