Przejdź do głównej zawartości

Kerry Wilkinson – Kobieta w czerni

Po lekturze tej książki stwierdziłam, że jakoś mi tak znajomo wygląda prowadzenie śledztwa. Że to coś co bardzo lubię, tylko, że nie mogę sobie przypomnieć, gdzież miałam przyjemność. I nagle mnie olśniło! Crime scene investigation! I to było to, tyle, że to nie był serial, a książka i to dziejąca się w  Manchesterze. 



Osoby, które miały okazję poznać sierżant Jessicę Daniel, będą zadowolone, wiedząc, że kolejny tom jej przygód jest dostępny. Tych ludzi nie muszę już namawiać na lekturę, bowiem wiedzą, że to soczysty kawałek kryminału. Ale Was, moi drodzy, namawiam szczególnie. Tym bardziej, że to nie jest trzecia część, która jest fragmentem długiej historii, ale to osobna powieść, którą z powodzeniem można czytać nie znając treści poprzedniczek.

W Kobiecie w czerni, sierżant Jessica boryka się z mrożącą krew w żyłach sprawą. Tajemnicza kobieta w długim płaszczu, podrzuca dłonie z uciętym palcem. Nikt nie znalazł ciał, nikt nie wie kim jest sprawca i czemu mają służyć te tajemnicze morderstwa.

Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, żebyście nie tracili przyjemności z powolnego odkrywania kart, dlatego opowiem jedynie o tym, że jest to rasowy, mądry i przemyślany kryminał. Opowieść przedstawiono w przystępny sposób. Napisano go tak, by przez historię płynąć i wchłaniać ją jak gąbka, ale też bawić się w detektywa i próbować rozwikłać zagadkę tajemniczych śmierci tuż przed panią sierżant.

Powieść przesycona jest dobrymi dialogami, które naładowano olbrzymią dawką sarkazmu i ciętych ripost, często zabawnych i powodujących rozluźnienie napięcia.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to są na wskroś ludzcy, pełni wad i przywar, z którymi muszą sobie w życiu radzić. Ale żeby nie było, że jedynie na wady zwracałam uwagę, muszę powiedzieć, ze są też dowcipni, odważni i tacy, że chcielibyście się z nimi zaprzyjaźnić.

Polecam Wam tę książkę z czystym sumieniem. Rasowy kryminał, pełen zwrotów akcji i niebanalnych rozwiązań.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...