Przejdź do głównej zawartości

Władysław Gołkiewicz – Dorastanie w cieniu wojny

 Nie raz i nie dwa, jako dzieci, słuchaliśmy opowieści naszych babć i dziadków, którzy z trwogą i pewną przestrogą, opowiadali o czasach II wojny światowej. O jej potwornościach i bezwzględności okupanta, bezustannym głodzie, a często i ucieczkach przed wywozami i pewną śmiercią.


zdj.psaja1000  z Pixabay

"Dorastanie w cieniu wojny" jest książką przedziwną. Nie jest normalną powieścią, mimo, że bohaterów i historii mamy tu mnóstwo. Nie jest też biografią, ani książką sensu stricto historyczną. Trudno ją zakwalifikować jednoznacznie. Mnie najbardziej kojarzyła się ze wspomnieniami. I tak ją właśnie potraktowałam  jako swego rodzaju pamiętnik wypełniony po brzegi wspomnieniami i przesiąknięty nostalgią.

Ta książka to długa opowieść o tym, jak uciekano przed wywozem na Sybir, wędrówce poprzez śniegi i knieje, ukrywaniu się przed okupantem, walka z czerwoną władzą i próba ocalenia siebie i całej rodziny.

To opowieść o życiu w cieniu wojny, odbudowywaniu zaufania do ludzi, trudnym i żmudnym procesie dochodzenia do siebie po traumatycznych przeżyciach i pamięci o tym, by walczyć o siebie i rodzinę.

Opowieść ta nie jest pozbawiona potknięć. Jest nieco chaotyczna. Niby w miarę chronologiczna, ale czasem autor wędruje bez ostrzeżenia z jednego okresu do drugiego, odbiega od tematu, czasem traci wątek. Zupełnie jak wtedy, kiedy słuchamy opowieści starszych osób, które podczas opowiadania o starych dziejach, wygrzebują w swojej pamięci różne fakty, starając się o niczym nie zapomnieć. Wiąże się to wtedy z chaosem i pewnymi nieścisłościami.

Ta niewielka objętościowo książeczka byłaby wspaniałym podkładem pod powieść obyczajowo-historyczną, z wieloma pobocznym wątkami. W tej formie stanowi swego rodzaju kwintesencję przyszłej powieści. Szanuję jednak zamysł, by historię przekazać w ten sposób. Taki był pomysł, by historię ocalić od zapomnienia, więc trzeba to uszanować.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn