Przejdź do głównej zawartości

Małgorzata Witko – Wyrka. Utracony wołyński raj

 Zbrodnia wołyńska to szalenie bolesny i wyjątkowo trudny temat dla większości Polaków. Z tym wybitnie poruszającym ludzkie serca dramatem próbowało poradzić sobie wielu, ale tylko kilku osobom udało się to niemal wybitnie. W kategorii filmowej, mam na myśli film Wojtka Smarzowskiego z 2016 roku, pt. Wołyń, a jeśli chodzi o książki, to Małgorzata Witko i jej Wyrka. Utracony wołyński raj.



Jest to opowieść o mieszkańcach kresów, dawnego województwa wołyńskiego i ich drodze przez piekło wywołane przez ukraińskich banderowców. 

Trzeba autorce przyznać, że z niezwykłą delikatnością i elegancją opisała życie mieszkańców Wyrki, miejscowości, w której Polacy, Żydzi i Ukraińcy żyli w zgodzie i pełnym zrozumieniu. Dzięki Małgorzacie Witko czytelnik ma szansę zajrzeć pod strzechy, uczestniczyć w codziennym życiu mieszkańców, cieszyć się z narodzin dzieci, opłakiwać zmarłych, ale też brać udział we wszystkich ważnych uroczystościach rodzinnych i poznać jak niegdyś, przed wojną żyło się na wsiach.  Losy kilku rodzin przeplatają się tu na przestrzeni lat, zadzierzgając przyjaźnie, które przetrwają mimo wszystko. Opowieść jest bardzo płynna, po kolei, krok po kroku obrazuje życie kilkunastu bohaterów. Prawdziwych mieszkańców Wyrki. Dzięki wspomnieniom rodzin i pamiętnikom pieczołowicie spisanym przez ocalonych, książkę czyta się tak, jak gdyby historia opowiadana była przez babcię. Opowieść snuje się z wolna, przygotowując czytelnika na koszmarny czas.

Po etapie uroczych i niemal sielankowych lat, przychodzi czas na to, o czym wielu z mieszkańców chciało później zapomnieć. Opisano tu dokładnie ataki UPA na mieszkańców województwa wołyńskiego. Przedstawiono bezlitosne i pełne nienawiści hordy wynaturzonych i rozwrzeszczanych Ukraińców, niszczących na swej drodze wszystko, co było Polskie i z krzykiem na ustach mordujących i torturujących swych najbliższych sąsiadów, nie oszczędzając nawet niemowląt.

Przerzedzeni, przerażeni i potwornie zmęczeni Polacy, uciekający w popłochu, kryli się w miejscach, gdzie nie zawsze byli bezpieczni, a czasem z własnej woli, po utracie całego dobytku, udawali się na roboty do Niemiec.

Autorka nie ocenia i nie piętnuje Ukraińców. Pozwala czytelnikowi wysnuć własne wnioski i stara się, by każdy wyrobił sobie własne zdanie. To samo dotyczy bohaterów tej książki. Nie są postawieni na piedestale, nie epatują nazbyt rozbuchanym patriotyzmem, ale pięknie opowiadają o swojej polskości i pielęgnują ją w sobie bez zbędnego patosu.

Napisać książkę, która nie będzie patetycznym nośnikiem informacji o zbrodniach na Polakach to niebywała sztuka i to autorce udało się wspaniale. Jest to niewątpliwie jedna z ważniejszych i potrzebnych książek. O zbrodniach wołyńskich pamiętać trzeba i pilnować, by nigdy nie doszło do podobnych sytuacji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn