Przejdź do głównej zawartości

Monika Cieluch – A niech to szlag!

 Na wakacyjne, letnie wieczory, albo do porcji lodów z kubkiem parującej kawy, nadają się powieści obyczajowe z wątkiem romantycznym. Cudne, relaksujące i wywołujące szybsze bicie serca. Wychodzę z założenia, że książka jest dobra na wszystko, a do chillowania dziś polecam powieść Moniki Cieluch.



Jest to opowieść o młodej kobiecie Joannie, która traci intratny etat w jednym z dobrze prosperujących hoteli. Oszczędności nie wystarczają na długo, więc korzystając z pomocy ciężarnej siostry, wyjeżdża do Londynu, by tam, w jej zastępstwie zostać opiekunką czteroletniej dziewczynki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że Aśka ma niewyparzony język, jest pewna siebie i nie ma zamiaru podporządkowywać się swojemu nowemu szefowi, któremu to dziewczyna coraz bardziej zachodzi za skórę.

Muszę przyznać, że była to bardzo fajna lektura. Lekka, przyjemna, momentami zabawna i szalenie romantyczna. Poruszała też ważne kwestie dotyczące uporania się z żałobą po bliskiej osobie i ruszenia do przodu, a także tego jak ważne jest wsparcie bliskich i przyjaciół.

Tę powieść charakteryzują fajne dialogi, urocze pyskówki i bohaterowie, których mimo swoich wad można szybko polubić. Można też porównać tę historię do filmowej "Pokojówki na Manhatanie" albo "Niani w Nowym Jorku", w taki sam sposób ciekawią i porywają fabularnie.

Autorka miała ciekawy pomysł na tę książkę. Temat był chwytliwy, rześki i fajnie skonstruowany. Niestety było kilka niuansów, które były niedopracowane, no, chyba, że stwierdzicie, że jestem czepialska, zatem wybaczcie. Mam tu na myśli na przykład relację głównej bohaterki z narzeczonym. Joanna wspomina o nim na początku książki, a potem nagle przypomina sobie, że jest zaręczona w połowie powieści. Nawet jeśli ten związek nie należał do udanych, to nie wyobrażam sobie, że się ze sobą nie kontaktowali, nie rozmawiali, etc. Kolejna rzecz, to błyskawiczne nadanie przez Jo dziecku zdrobnienia i nazywanie go vel iskierka, mimo, że z dziewczynką nie zdążyła zamienić nawet słowa. Mierziło mnie też perfidne wytykanie błędów rodzicielskich, które w pewnych momentach trącały analizą psychologiczo-pedagogiczną. I zgodzić bym się mogła na to, gdyby bohaterka miała przygotowanie pedagogiczne, niestety tutaj jest to działanie intuicyjne i zbyt rozbuchane. To samo dotyczy dziwnych zachowań Joanny. Czasem nie wiedziałam z czego wynikały i jaka była ich przyczyna. 

Poza tymi kilkoma wpadkami, uważam, że czas poświęcony na lekturę nie był stracony. To taka ciepła historia, która otula czytelnika jak ciepły kocyk i daje poczucie, że nawet z najgorszej sytuacji da się wyjść obronną ręką. Na letnie wieczory jak znalazł!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn