Przejdź do głównej zawartości

Beata Dulewicz – Tyle pamiętam

 Czasami człowiek potrzebuje lektury, która zaatakuje go wszystkimi zmysłami. I radością, i pewną dozą smutku, ale i porcją rzeczy zwracających uwagę na  ważne aspekty życia. I  tu z pomocą przybywa Beata Dulewicz z książką na wskroś obyczajową.



Trzeba zaznaczyć, że powieść początkowo może wydawać się wyjątkowo smutna, a nawet dołująca. Ale później rozkwita i powoli odkrywa swoje lepsze, cieplejsze odbicie. To przede wszystkim opowieść o nieprzerobionych problemach, traumach głęboko zakorzenionych w umyśle bohaterki, ale też sytuacjach doczesnych, które odbijają się w niej niczym w zwierciadle. To też odpowiedź na to, jak dużo może znieść ludzki umysł i czy jego wytrzymałość może być bezbrzeżna. To, co na pierwszy rzut oka, wydaje się czytelnikowi zwykłą opowiastką obyczajową, tak naprawdę niesie ze sobą potężny ładunek emocjonalny i drugie dno, które wyłania się z tej historii i układa w zgrabną całość.

Ta powieść skłania do myślenia, do pochylenia się nad sobą i swoimi problemami. Uderza w czułe struny, manewruje nimi delikatnie i popycha w stronę coraz bardziej natrętnych myśli: co by było gdyby…

Mamy tu także pięknie rozpisane rodzące się pomiędzy bohaterami uczucie, oparte w głównej mierze na zaufaniu i trudnym do opisaniu przyciąganiu, które niczym niewidzialna nić, łączy losy bohaterów i związuje ich ze sobą coraz mocniejszymi więzami.

Nie jest to jednak książka traktująca miłość jednotorowo. Jest tu też spojrzenie drugiej strony. Autorka rozlicza swoich bohaterów, każe odpowiedzieć za swoje czyny i nie daje taryfy ulgowej. Ten zabieg zdecydowanie podnosi wartość książki i wprowadza do fabuły kontrolowany chaos, który jest w tej historii szalenie potrzebny.

To naprawdę wartościowa pozycja. Przepięknie utkana opowieść o uczuciach, które trzeba powoli wydobywać na zewnątrz i pozwolić im zaczerpnąć świeżego powietrza, by mogły się rozwijać i zbudować coś naprawdę cudownego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn