Przejdź do głównej zawartości

Anna Bartłomiejczyk i Marta Gajewska Legenda o popiołach i wrzasku

  Nałogowego czytelnika trudno jest zadowolić, ponieważ z czasem potrafi on doskonale wyłapać niedociągnięcia lub błędy, które przeszły w procesie przygotowawczym. I o ile wytknięte ich w sposób rzeczowy i podparty solidnymi argumentami, może autorów zmotywować, o tyle, tzw. "nie, bo nie", jest dla mnie rzeczą karygodną i nie wnoszącą niczego do sprawy. Elżbieta Zapendowska, słynna polska nauczycielka śpiewu, mawiała swego czasu, że zna swoją wartość, kocha swoją pracę, potrafi doskonale wychwycić każdy fałsz, ale sama nie zaśpiewałaby dobrze żadnej piosenki, więc pozostanie przy tym, na czym zna się najlepiej, czyli na szkoleniu i wytykaniu błędów innym. Czy zatem autorki najnowszej powieści fantasy powinny jednak pozostać w miejscu, w którym znajdują się teraz i oceniać kolejne książki, a porzucić fach pisarski? Jeśli mają ochotę, to owszem, ale pisanie też im dobrze wychodzi i tu opowiem dlaczego.





Anna i Marta stworzyły złożoną, gigantyczną powieść fantastyczną, zbudowały od podstaw nowe universum, składające się w głównej mierze z legend, zaszłości i politycznych zależności. Wszystko to ubarwiły doskonałymi postaciami i przedstawiły polskim czytelnikom swego rodzaju preludium do sagi, która, miejmy nadzieję, powstanie szybko. 

Można się doszukiwać tutaj podobieństw do trylogii Griszy czy też pewnych elementów znanych z "Gry o tron". Ja bym bardziej skręciła w stronę cyklu o "Szklanym tronie", bo książka ma bardzo podobny rytm i szalenie przypomina mi go identyczny podział na rozdziały dotyczące innych bohaterów, ale... to nie jest w żadnym wypadku zarzut. To swego rodzaju próba uniknięcia chaosu, który często pojawia się w pierwszych tomach, kiedy czytelnik usiłuje zaznajomić się z dziesiątkami bohaterów i wgryźć się w treść. Dzięki temu zabiegowi, autorki dobrze rozdzieliły historie, a to przeskakiwanie z punktu do punktu nie męczyło i dawało chwilę oddechu, choć szczerze mówiąc chętniej przyglądałam się Antoinette niźli siostrom Rose i Rainie.

Początkowo opowieść snuje się z wolna, mimo zastosowaniu kilku plot twistów, jest to bardziej bajanie aniżeli wartka akcja, dopiero później, w dalszej części książki, sceny nabierają rozmachu i ilustrują pewne cechy charakteru bohaterów i wyjaśniają wiele, choć zostawiają ostateczne rozwiązanie pewnych wątków na później.

To solidna porcja fantasy, takiego jakie czytuję na co dzień. Sądzę, że w kolejnych tomach cała historia rozwinie się na tyle, by móc się nią zachwycać bez przeszkód. A póki co,  uważam, że jest to pozycja godna polecenia i radziłabym tutaj zwrócić  uwagę na treść, a nie na to kim są autorki.





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn