Przejdź do głównej zawartości

Agnieszka Miela – Grzechy ojców

 Mamy na naszym rodzimym rynku wydawniczym kilka naprawdę dobrych przedstawicielek fantastyki. Nie o wszystkich jest głośno, jeśli chodzi o popularność ogólnopolską, ale książki są zauważalne fantastycznym mainstreamie i mówi się o nich. Tak właśnie jest z Agnieszką Mielą, która całkiem niedawno wydała drugi tom serii "Dzieci starych bogów". I o ile pierwsza część była taka snująca się odrobinę i może trochę baśniowa, o tyle tutaj akcji jest więcej. 



Czytelnik wraca do opowieści o Aine i reszcie bohaterów, w momencie, kiedy ta, niemalże się poddała. Ale ta chwila psychicznego i fizycznego załamania była jej potrzebna, po to, by dziewczyna mogła walczyć. A walka o przyszłość trwa cały czas!

To była nieprawdopodobna gratka dla czytelników lubujących się w brutalnych jatkach i wartkiej akcji. Tutaj dzieje się o wiele więcej niż w tomie pierwszym. Płynnie przechodzi się z akcji do akcji i właściwie gna na złamanie karku. Ale przyznać trzeba, że to nie jest lektura łatwa. Tu trzeba przysiąść i odpowiednio się w nią wgryźć.

Autorka operuje nieprawdopodobną wiedzą, jeśli chodzi o wierzenia. Jej zamiłowanie do legend, baśni i przesądów owocuje doskonałymi kreacjami. Bohaterowie są rzutcy, niewiarygodnie różni charakterologicznie i barwni, co nadaje lekturze sznytu, ale i napędza opowieść. 

Zaznaczyć też trzeba, że jej warsztat pisarski jest wyjątkowy. Agnieszka Miela nie waha się używać trudnych rozwiązań, stawia przed bohaterami zadania karkołomne i niemalże ekwilibristyczne, ale to procentuje i odwdzięcza się w postaci genialnych scen.

Ta książka jest nieco inaczej zbudowana niż jej poprzedniczka. O ile w tomie pierwszym, zdarzały się momenty nużące i senne, o tyle tutaj jest tego mniej. Powieść jest równiejsza, mniej chaotyczna i wyjaśnia pewne niuanse, o których jedynie wspomniano w części poprzedniej.

Jeśli więc macie ochotę przeczytać wielowymiarową, potężną powieść fantasy, która mam nadzieję zamknie trylogię z przytupem, to ta seria będzie właściwa!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...