Literatura wampiryczna miała swój boom kilkanaście lat temu, kiedy to Stephanie Mayer postanowiła napisać sagę o bladolicym Edwardzie i gapowatej Belli. Od tamtej pory, krwistolubne potwory wracały z różnym natężeniem, bawiły, przerażały, a czasem drwiły, to jednak zyskiwały na popularności i miały za sobą rzeszę czytelników. Nikt wtedy nie pamiętał o doskonałym Bramie Stokerze czy Anne Rice, wszyscy rzucili się na współczesnych krwiopijców.
A teraz, przede mną leży antologia wampiryczna i nadaje ze swego literkowego wnętrza sprzeczne sygnały. Bo i zachwyciłam się jednym z opowiadań, i znudziłam, ale też uśmiałam się i teatralnie trzaskałam dłonią w potylicę, z niedowierzaniem czytając niektóre z opowiadań.
Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że tutaj przedział wiekowy ma duże znaczenie. Bo to opowiastki skierowane głównie do młodzieży, która raczej nie szuka wybitnych, lirycznych treści, a lekkich i czasem słodkich opowiadań.
To nie będą nigdy klasyczne opowiadania grozy. Będą się zaliczały raczej do lekkich treści wakacyjnych o zabarwieniu krwisto-wampirycznym. Przyjemne i niezobowiązujące lektury na raz, do kawki, piwa czy tam innych smacznych używek.
Komentarze
Prześlij komentarz