Czasem, sięgając po książkę, nie mam żadnych oczekiwań. I potem zdarza się tak, że lektura jest na tyle zaskakująca, przewrotna i inteligentnie dowcipna, że pochłania się ją z wciąż rosnącą przyjemnością. W przypadku Małej Syberii właśnie tak było, a radość po skończonej lekturze utrzymuje się zdecydowanie długo.
Senna wieś pośrodku niczego, a tak naprawdę niedaleko granicy fińsko-rosyjskiej, w której wszyscy o wszystkich wiedzą, życie toczy się z wolna, a wydarzeń, które mogłyby wstrząsnąć rozleniwioną społecznością jest niewiele, a właściwie wcale. Do czasu jednak, kiedy w ich ziemię a właściwie auto, uderza meteoryt i chęć zysku (nie bagatela miliona Euro) rozgrzewa do czerwoności mieszkańców, a plan uszczknięcia dla siebie choć odrobiny z tego zysku przysparza wszystkim kłopotów. Miejscowy pastor staje na straży tajemniczego zrzutu z kosmosu i to zapoczątkowuje szereg różnych zdarzeń.
Wszystko w tej książce do siebie pasowało. I wydawać by się mogło prosta historia, która wcale taka nie była. I buchająca czarnym humorem, i dziwnymi śmieszno-gorzkimi gagami fabuła, ale też mnogość przeróżnych, kolorowych postaci, a każda z nich jest totalnym indywiduum.
Autor kpi z ludzkich przywar, manewruje ich uczuciami, wrzuca w wir przeróżnych zdarzeń, które nakładają się na siebie, tworząc wyjątkowo zabawne sceny. Do tego mroźna, ciemna sceneria i od czasu do czasu groźne pomruki zła, czające się nieopodal. To wszystko tworzy tak niepotykany i odświeżający klimat, że lektura łatwo daje się wciągnąć w swoje sidła.
To taka książka poprawiająca humor. Niby z ukrytym przekazem, a jednak napisana lekko i z pomysłem. W dodatku akcja jest płynna, pędzi i nie pozwala na nudę. Tak książka będzie dobrym, jesiennym wyborem.
Komentarze
Prześlij komentarz