Przejdź do głównej zawartości

V.E. Schwab – Gallant

 Każda z książek napisanych przez V. E. Schwab ma swój niepowtarzalny styl i klimat. Każda kolejna powieść jest o czym innym, a jednak wszystkie mają wspólny mianownik. W jej nieoczywistych, lekko baśniowych historiach należy doszukiwać się drugiego dna i to zawsze ono jest w nich najbardziej jasne i najważniejsze.



Tym razem Schwab zabiera czytelnika w mroczną podróż do ogromnej rezydencji, która dość ponurym, choć szalenie interesującym kształtem przyzywa do siebie bohaterkę. Szybko okazuje się, że dom zamieszkuje troje niezwykłych indywiduów oraz zgraja całkiem strasznie wyglądających Martwiaków. I właśnie tam trafia Olivia, dziewczynka, która nie ma rodziców, a do tej pory wychowywana była w szkole dla dziewcząt. Dziewczyna cieszy się z rodziny, którą zyskała, ale szybko okazuje się, że nie znajdzie tu szczęścia, jeśli nie rozwiąże kilku zagadek: kim właściwie jest i dlaczego nie wolno zaglądać za mur z żelazną bramą.

Tej książce bliżej do klimatu opowieści braci Grimm, niż do baśniowych, lekkich utworów z morałem Andersena. Nie oznacza to jednak, że książka jest nudna czy nieciekawa. Co to to nie. W tej prostej historii bowiem, można dostrzec tak wiele dwuznaczności i wskazówek, że zachwyt miesza się tu ze zdziwieniem. 

Na wszystko jest tu czas. I na wzruszającą opowieść o dziecku wychowującym się bez rodziców, i na niezwykle romantyczną acz trudną miłość, ale też na zaufanie, przyjaźń i oddanie oraz na poszukiwanie siebie, które tak naprawdę stanowi oś całej tej historii.

Na kanwie dziecięcej tragedii i przerażającego, nieco podobnego do Sandmana, okrutnego Pana Cieni, autorka zbudowała historię, która utwierdza w przekonaniu, że warto dążyć do prawdy, nawet jeśli ta jest przerażająca, lub jeśli dotarcie do niej będzie bolesne. 

Wydanie tej powieści jest jak najwspanialsza, artystyczna uczta. Piękne, choć niepokojące ilustracje, celne cytaty, fragmenty pamiętników i baśniowo-horrorowy klimat. To cudowna, z lekka snująca się opowieść o sile i determinacji, a także dążeniu do celu mimo wszystko. Młodzież (choć nie tylko)  będzie zachwycona!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...