Lubię nieoczywiste, zagmatwane romanse, pełne wzlotów i upadków i uczuciowego rollecoastera. Właśnie z taką myślą zabrałam się do lektury książki. Oczekiwałam komplikacji, sprzeczności i niełatwych relacji. Nie do końca otrzymałam to czego chciałam, niemniej jednak nie był to stracony czas.
Dwoje ludzi, których przyciąga potężna siła, tak różnych i tak nieobliczalnych, że właściwie więcej ich dzieli niż łączy. Los jednak splata ich ścieżki i wrzuca w wagon rozpędzonego pociągu do szczęścia. Łucja jest osobą z ogromnymi problemami emocjonalnymi i psychicznymi, w wyniku których ma skłonność do pewnych zachowań autodestrukcyjnych. Kamil, natomiast, jest ambitnym chłopakiem, który musiał się szybko usamodzielnić ze względu na fatalną relację z ojcem. Tych dwoje może uratować tylko wspólne zaufanie i miłość.
Karolina Rudnik napisała książkę, która zapowiadała się na szalenie skomplikowaną i wielowątkową. A tak naprawdę wyszedł z tego miły romans z małymi przeszkodami. Fakt, że autorka wplotła w fabułę problemy psychiczne wywołane traumatycznymi przeżyciami, ukazała trudny proces zdrowienia i oswajania się ze swoimi demonami. Szkoda tylko, że nie poświęciła im więcej uwagi. Odnosiłam wrażenie, że to, o czym pisała to jedynie wstęp do relacji między dwojgiem ludzi i tylko zaznaczenie problemu bez rozbudowywania go dalej. Żal mi było jednak szczegółowych informacji, których tu ewidentnie zabrakło, bo zostały jedynie muśnięte przez autorkę.
Zamysł był ciekawy i wielowarstwowy i mógł to być wspaniały, wielowymiarowy dramat z solidnym wątkiem romantycznym. Wyszedł natomiast romans, których dużo ostatnio na naszym rodzimym rynku wydawniczym. Nie jest to zarzut w kierunku autorki, absolutnie. Ot, nie tego się spodziewałam, zaznajamiając się z opisem wydawniczym.
Książki nie czytało się źle. Ba, ładny język i niezbyt skomplikowane sceny powodowały, że powieść pochłonęłam błyskawicznie i bez żadnych przeszkód. W niektórych momentach nawet się zarumieniłam, a w innych zezłościłam, co oznacza, że Karolina Rudnik całkiem dobrze poradziła sobie ze scenami romantycznymi.
Jest to powieść na jeden wieczór, którą czyta się w towarzystwie herbaty i tabliczki czekolady. Summa summarum kończy się wyjątkowo cukierkowym happy endem, który zwykle szybko podnosi poziom endorfin i daje miłe odczucie radości.
Komentarze
Prześlij komentarz