Przejdź do głównej zawartości

K.M. Dyga – Zatraceni w sobie 2

Wśród romansów, które czytuję namiętnie, istnieje wiele takich, których czytać się po prostu nie da, ale też zupełnie fajnych i dość udanych, które podczas lektury sprawiają przyjemność. Powieść K.M. Dygi taka właśnie jest. Ani zbyt romantyczna, ani na siłę sensacyjna, ani też mdła. Ot, autorka wycelowała w sam środek i poczyniła historię dość wartką i miłą w odbiorze.



Po całkiem udanej części pierwszej, autorka powróciła z drugim tomem opowieści o Idzie i prezesie wielkiej korporacji. Mariaż to całkiem słodki i udany, ale zanim do niego dojdzie, bohaterowie będą musieli się trochę rozminąć, poskakać wokół siebie jak niezdecydowane zające, spróbować tego i owego, po to by finał był happy endem.

"Zatraceni w sobie 2" to dobry przykład romansu, który nie musi być banalny, z dobrze przemyślaną fabułą i mnóstwem ciętych ripost, które wypluwa z siebie z prędkością karabinu maszynowego główna bohaterka. Jest to też momentami zabawna i intrygująca historia, która z lekkością przechodzi z porywającej romantyczności do scen sensacyjnych. Klei się to całkiem dobrze i dzięki temu opowieść płynie szybko i bez zatorów.

Oczywiście, można by się przyczepić do kilku rzeczy. Czasem infantylnych lub mało prawdziwych, ale pamiętać należy, że to jednak romans. Coś, w rodzaju bajeczki dla dorosłych, więc właściwie trzeba na te niedoskonałości przymknąć oko i cieszyć się z lektury.

Jeśli lubicie romanse wielowarstwowe, z kilkoma zwrotami akcji, połączonymi ze sobą wartką akcją, romantycznymi wyznaniami i kilkoma scenami gorących uniesień, to ta pozycja będzie idealna!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn