Przejdź do głównej zawartości

Maddie Pawłowska – Potwory pod moją skórą

 Trudno jest opowiedzieć o książce, która jest dziwna, ale w tej dziwności bardzo dobra. Trudno jest opowiedzieć o fabule, która niby jest oczywista, ale jednak nie do końca. I ostatecznie, trudno mówić o bohaterach, którzy tak naprawdę nimi nie są. Potwory pod moją skórą to rodzaj literatury, której nie czyta się do deseru. Tutaj trzeba się zastanowić, podumać nad pewnymi rzeczami. To niemalże tak jak z filmami festiwalowymi  niszowymi, mamiącymi odbiorców oryginalnością i wyjątkowym przekazem. To solidna porcja strachu, niepewności i niepokoju, zawarta w nieco ponad trzystu stronach treści.



Książka opowiada o trudnych przeżyciach młodych ludzi, stojących u progu dorosłości. O ich autodestrukcyjnych skłonnościach, spowodowanych nieprzepracowanymi traumami, które tkwią głęboko w ich duszach i podszeptują złe rzeczy. To też historia o poplątanej sieci chorób psychicznych, doskwierających bohaterom w większym lub mniejszym stopniu i ich wpływie na życie w społeczeństwie. To swego rodzaju krzyk osób niezrozumianych i wychodzących poza szereg ogólnie przyjętych norm.

Nie chcę wrzucać tej powieści do szuflady oznaczonej napisem thriller, bo to zdecydowanie za mało. Ale chętnie połączyłabym ten gatunek z psychologią. To swego rodzaju studium przypadku, które można dowolnie interpretować i równie dowolnie klasyfikować. To pogmatwane i skomplikowane współżycie dwojga ludzi, którzy chcąc nie chcąc szybko uzależniają się od siebie w sposób absolutnie intensywny i niebezpieczny.

Ta powieść jest niewygodna. Rozwija się powoli, narzuca czytelnikowi złe samopoczucie, frustruje trudnymi do zrozumienia zachowaniami bohaterów, skłania do przyglądania się ich kolejnym porażkom, nie pomaga w łatwym i jednoznacznym kibicowaniu im. Ta książka trąca najgorsze i jednocześnie najczulsze struny w ludzkiej psychice, skłania do refleksji i zadumy. Powoduje cierpienie wewnętrzne, które wcale nie kończy się w momencie zakończenia książki. I być może dlatego ta pozycja jest tak dobra! 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn