Przejdź do głównej zawartości

Philipp Meyer – Syn

 Z powieściami, które odbieram niemal jako wybitne, jest tak, że trudno je opisać. Mnogość zachwytów nad fabułą, stylem i poprowadzeniem akcji jest tak ogromna, że przytłacza nawet mnie samą. Niemniej jednak, postaram się co nieco o "Synu" opowiedzieć.



Amerykański Zachód, jawi się nam, Europejczykom dość jednoznacznie i stereotypowo  z dzikością. Pierwsze skojarzenie to bydło, konie, kapelusze i rozpościerające się wszerz i wzdłuż stepy, które zdają się nie mieć końca. I takąż wizję przedstawia tutaj Meyer, ale poza tym opowiada też o ludziach. Nieidealnych, zwyczajnych-niezwyczajnych przedstawicielach swoich czasów, którzy walczą o rodzinę, ziemie, przynależność.

To była niezwykle odświeżająca lektura. Autor wpadł na pomysł opisywania członków rodziny i jej dziejów z różnych perspektyw. Poskładał te historie, raz opowiadając treść z punktu narracji pierwszoosobowej, innym razem trzecioosobowej, a jeszcze później jako część notatek, czy też wpisów w zeszycie/pamiętniku. Autor zachował chronologię, konsekwentnie dążył do nakreślenia pewnych ram czasowych i się ich trzymał, dzięki temu jeden wątek wynikał z drugiego. Równowaga jest tu niemal idealna.

Odnosiłam wrażenie, że jest to monumentalne dzieło o ludziach – pionierach, często z głęboko zakorzenioną manią wielkości, dla których ważna jest nie tylko rodzina, ale i interesy, polityka i kraj, w którym mieszkają. To powieść historyczna, dla amerykańskich czytelników z pewnością wyjątkowo ważna i zwracająca uwagę na ich patriotyzm, folklor, przynależność kulturową. Dla nas to doskonałe studium przypadku, historia życia i śmierci, problemów wynikających z pewnych zaszłości rodzinnych, ale też arcyciekawa rzecz, jeśli chodzi o czas i miejsce, w którym fabuła się rozwija.

Jest to fascynująca podróż w czasie, wspaniała uczta czytelnicza na najwyższym światowym poziomie. Niepokojąca, wartka i boleśnie prawdziwa. Gorąco polecam!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...