Przejdź do głównej zawartości

Zbigniew Zborowski – Znajdziesz mnie w cieniu guayacan

 Pisałam kiedyś o tym, że żeby napisać powieść wartką i niebanalną trzeba mieć talent i szczęście do czytelników. Zdanie podtrzymuję, jednak dziś, mam przyjemność opowiedzieć o takiej książce. Jeśli moja opinia wyda się Wam pompatyczna lub wygórowana, to... nie przepraszam, ponieważ  jestem zachwycona i ten stan zapewne będzie się utrzymywał długo.



Jest to drugi tom sagi historycznej, opowiadający dalsze, powojenne losy bohaterów poznanych w części, pt. "Spotkajmy się zanim przyjdzie zima". Powrót do znajomych postaci, ich tragicznych wyborów czy niebezpiecznych sytuacji, w które popadali, jest wyjątkowo udana. I choć mnogość bohaterów występujących w powieści, prowadzi swoją wyjątkową nitkę historii, to w jakiś sposób wszystkie z nich dążą do głównego kłębka, którym w tym przypadku jest carska moneta, niegdyś przedzielona na dwie części.

To była nieprawdopodobnie pyszna przygoda. Wydarzenia historyczne opisano tutaj z pieczołowitością i dokładnością. Żaden element nie został potraktowany po macoszemu, albo co najgorsze płytko. Wszystko się tutaj zgadzało. I obraz odbudowującej się po wojnie Polski, decyzje ówczesnej władzy, peerelowskie zależności, zasady działania bezpieki i bliskie konotacje Polski z Rosją. To też doskonałe ukazanie życia toczącego się za żelazną kurtyną, ale także wskazanie różnic pomiędzy komunistycznym, szarym narodem, a resztą świata, począwszy od Turcji, poprzez Wietnam, Turcję, Francję, kończąc na Meksyku.

I w to niezwykłe tło historyczne z ubiegłego wieku, autor wplótł niebanalną i rzutką historię, którą zbudował solidnie i szalenie ciekawie. Nie przejaskrawiał swoich postaci, nie przeciągał sztucznie scen, koncentrował się na fabule i muskał czytelnika świeżymi pomysłami. Dialogi utkał zgrabnie i manewrował nimi tak, by jak najlepiej zilustrować daną scenę. Nie oszczędzał bohaterów, doświadczał ich wielokrotnie i dogłębnie, pozostawiając ich później albo jako silnych ludzi, albo jako puste skorupy, które prędzej czy później kończyły żywot na tym łez padole.

I żeby nie zapomnieć o najważniejszej kwestii – o pięknym, literackim języku, powiem jedynie, że tutaj zachwyt mój jest bezbrzeżny. Autor ma nieprawdopodobny talent do bajania o rzeczach ważkich i trudnych historycznie do przekazania. 

Już dawno nie czytałam książki z taką przyjemnością. Słowa pochłaniałam szybciej niż pociąg relacji Warszawa  Gdańsk. Przepiękna, koronkowa robota, pełna emocji i doskonale złożonych historii. Trudno opisać ją inaczej, niż dopracowane w każdym szczególe dzieło. Jestem zachwycona, to literatura piękna na najwyższym poziomie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn