Przejdź do głównej zawartości

Valerie Perrin – Życie Violette

 Czy w pozornie dość prostej historii można odnaleźć głębię i zachwycić się nią bez reszty? Oczywiście! Trzeba jedynie być Valerie Perrine i utkać opowieść niebanalną i oryginalną, a potem pozwalać ją poznawać ludziom.



Jest to historia pewnej kobiety, która jest opiekunką cmentarza. Zna dokładnie jego topografię, historie życia i śmierci osób tam pochowanych. Potrafi bezbłędnie wskazać i opowiedzieć o ich rodzinach, romansach, problemach z jakimi się borykali, pamięta też ich pogrzeby i wszystkie momenty temu towarzyszące. Kobieta jednak niesie na swoich barkach bagaż doświadczeń, które ukształtowały ją w takiego człowieka jakim jest teraz.

W tej książce dzieje się magia. Życie i śmierć idą tu w parze. Muskają się niespiesznie, krzyżują swoje drogi i zaznaczają swoją obecność, czarują i nadają tej historii bieg. 

Trzeba się przygotować na mnogość emocji, które atakują czytelnika raz po raz, ponieważ autorka serwowała je pięknie podane i hojnie podlane wzruszeniami. To taka opowieść z głębi serca, powoli otulająca i zachwycająca treścią. Jej wielowarstwowość i wielowymiarowość odczuwalna jest niemal cały czas, a sposób w jaki ta historia została przedstawiona, dobór słów i piękno z nich wynikające są absolutnie unikatowe.

To powieść monumentalna, powodująca wyrzuty miłości i czułości w stosunku nie tylko do bohaterki ale też do samej siebie, bo utożsamianie się z nią to także rodzaj autoterapii i pogłaskania własnej, strudzonej duszy. Tę książkę trzeba przeczytać i podarować sobie odrobinę cudownych i niezapomnianych chwil.

Komentarze

  1. Absolutnie doskonała, wspaniała, nie znajduję słów, aby opisać jakie wrażenie zrobiła na mnie ta powieść.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...