Bernardine Evaristo. Córka Angielki i Nigeryjczyka. Tak zwane środkowe dziecko wśród ośmiorga latorośli. Niedoszła aktorka, wybitna pisarka, profesorka, prezeska Królewskiego Towarzystwa Literackiego, a przede wszystkim kobieta. Kobieta, która kocha, popełnia błędy jak inni, cieszy się ze zwykłych rzeczy i żyje. Ale jak żyje! I o tym ten manifest, który tak naprawdę jest wspaniałą i pochłaniającą biografią.
"Manifest" to jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem. Jest jak opowieść wieloletniej, dawno niewidzianej przyjaciółki, która przy lampce wina stara się opowiedzieć swoje życie. I robi to z wielką gracją, plastycznie przeprowadza czytelnika przez proces dojrzewania, opowiada historie związane z dorastaniem, rodzicami, rodzeństwem, pierwszymi nawiązywanymi przyjaźniami, poszukiwaniem seksualności i miłości. Ale przyznać trzeba, że nie boi się trudnych tematów. Zanurza się w oparach rasizmu, w przemocy, która ją bezpośrednio dotykała, w braku równości jeśli chodzi o płeć i prób spychania jej na margines społeczny tylko dlatego, że jest córką ciemnoskórego imigranta.
Evaristo dużo opowiada o swojej rodzinie, która nigdy nie należała do wzorowych. Mimo wielu krzywd, które zostały jej wyrządzone, odważnie podnosi czoło i jednoznacznie wskazuje, że do osiągnięcia sukcesu potrzeba czasem traumatycznych przeżyć. Człowiek odbija się od dna i pędzi ku lepszemu życiu walcząc na przekór wszystkim i wszystkiemu.
Tej książki nie można jednak traktować jednotorowo – jako życiorys doświadczonej kobiety. Nie. Ta opowieść przepełniona jest sprytnie ukrytym przekazem, smacznym i nie kłującym w oczy morałem i swego rodzaju wsparciem, którego każdy potrzebuje w różnych momentach swego życia.
Po tej lekturze inaczej spojrzy się na pewne sprawy. Może okazać się, że świat jest piękny, a życie zbyt krótkie by marnować czas na dąsanie się i marazm. To przepiękna i inspirująca opowieść o życiu.
Komentarze
Prześlij komentarz