Lubię pióro Artura Żurka i jego nieoczywistości, które gdzieś po drodze zmieniają się w rzeczy logiczne i jasne dla czytelników. Przepadam za jego historiami i tym, w jaki sposób je sobie układa. I choć w głowie mam Zamroza, to jednak z ciekawością sięgnęłam po "Mściwą miłość", bo przecież nie można trzymać się jednego cyklu, prawda?
Tym razem jest to historia niezwykle charyzmatycznej kobiety, prezeski fundacji, która na jednym z charytatywnych rautów otrzymuje wiadomość o porwaniu wnuczki. Kierowana słowami porywacza, wykonuje jego instrukcje i wpada wprost w jego sidła.
To bardzo dobry, złożony kryminał z szalenie wyrazistymi postaciami. Każdy z bohaterów niesie ze sobą jakąś historię. Poznajemy ich powoli, żmudnie, z karty na kartę, ale dokładnie i bez pomijania niuansów. Musimy te postaci przyjąć z całym dobrodziejstwem inwentarza, bo to, jacy są, wpływa na decyzje przez nich podejmowane i na odbiór książki.
Autor umiejętnie prowadzi fabułę. Powoli przyzwyczaja czytelnika do sytuacji, wyjaśnia stopniowo zawiłe elementy i celowo wprowadza w błąd. Daje fałszywe wskazówki, po to, by zaintrygowany tym czytelnik nie mógł się oderwać od lektury. Wątki przedstawione w powieści zazębiają się nieprzewidywalnie i ostatecznie doprowadzają do zaskakującego finału.
To mocny, mroczny i niecodzienny kryminał. Nie należy do najłatwiejszych lektur. Trzeba się nad nim pochylić, czytać ze zrozumieniem i kroczyć ścieżką, którą z takim zaangażowaniem wytyczył autor. Polecam czytelnikom wymagającym i lubujących się w plastycznych i celnych opisach.
Komentarze
Prześlij komentarz