Przejdź do głównej zawartości

Ewelina Miśkiewicz – Tam gdzie pada cień

 Ewelina Miśkiewicz, autorka książek zarówno obyczajowych, jak i kryminalnych, które cieszą się sporym zainteresowaniem, właśnie powróciła z książką, którą można by wrzucić do szuflady z napisem: przemoc domowa. Z tym, że ta książka nie będzie porywającą lekturą, a solidnym kompendium wiedzy o rodzinie, jej problemach i zaszłościach.



Jest to opowieść o kobiecie bez imienia, której odwiecznym marzeniem było posiadanie rodziny. Kiedy jej się to udaje, jest szczęśliwa i nade wszystko gloryfikuje swoją teściową, którą nazywa matką. Jej więź z rodziną jest tak silna, że ma się wrażenie jakoby oplatała wszystkich jej członków bluszczem, który zarastając, tworzy swego rodzaju pułapkę.

Była to dość duszna i wywołująca niepokój lektura. Bez szalonych zwrotów akcji i trudnych do opanowania emocji, za to z olbrzymią dawką psychologii i zaglądania w umysły poszczególnych członków rodziny.

To, że główna bohaterka nie ma imienia, potęguje napięcie i sprawia, że tajemnica z jaką wkroczyła na łono rodziny męża, staje się ciekawsza i zwiększa odczucie niewygody, którą odczuwa się w czasie lektury.

Determinacja i pozorny spokój, a także to w jaki sposób postrzegana jest rodzina na zewnątrz to główne wytyczne, które utrzymują szaleństwo głównej bohaterki w ryzach. Wszelkie odchyły od normy powodują, że kobieta czuje się pogubiona, a jej paranoja syci się wtedy porażkami i podsuwa kobiecie pomysły, które nie prowadzą donikąd, a jedynie pogłębiają jej chorobę psychiczną, która ewidentnie drąży jej umysł.

To dość ciekawe spojrzenie na dysfunkcyjną rodzinę, szaleństwo, które mieszka w każdym z domowników i patologiczne relacje bardzo trudne do zaakceptowania. Polecam miłośnikom gatunku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n