Ewelina Miśkiewicz, autorka książek zarówno obyczajowych, jak i kryminalnych, które cieszą się sporym zainteresowaniem, właśnie powróciła z książką, którą można by wrzucić do szuflady z napisem: przemoc domowa. Z tym, że ta książka nie będzie porywającą lekturą, a solidnym kompendium wiedzy o rodzinie, jej problemach i zaszłościach.
Jest to opowieść o kobiecie bez imienia, której odwiecznym marzeniem było posiadanie rodziny. Kiedy jej się to udaje, jest szczęśliwa i nade wszystko gloryfikuje swoją teściową, którą nazywa matką. Jej więź z rodziną jest tak silna, że ma się wrażenie jakoby oplatała wszystkich jej członków bluszczem, który zarastając, tworzy swego rodzaju pułapkę.
Była to dość duszna i wywołująca niepokój lektura. Bez szalonych zwrotów akcji i trudnych do opanowania emocji, za to z olbrzymią dawką psychologii i zaglądania w umysły poszczególnych członków rodziny.
To, że główna bohaterka nie ma imienia, potęguje napięcie i sprawia, że tajemnica z jaką wkroczyła na łono rodziny męża, staje się ciekawsza i zwiększa odczucie niewygody, którą odczuwa się w czasie lektury.
Determinacja i pozorny spokój, a także to w jaki sposób postrzegana jest rodzina na zewnątrz to główne wytyczne, które utrzymują szaleństwo głównej bohaterki w ryzach. Wszelkie odchyły od normy powodują, że kobieta czuje się pogubiona, a jej paranoja syci się wtedy porażkami i podsuwa kobiecie pomysły, które nie prowadzą donikąd, a jedynie pogłębiają jej chorobę psychiczną, która ewidentnie drąży jej umysł.
To dość ciekawe spojrzenie na dysfunkcyjną rodzinę, szaleństwo, które mieszka w każdym z domowników i patologiczne relacje bardzo trudne do zaakceptowania. Polecam miłośnikom gatunku.
Komentarze
Prześlij komentarz