Przejdź do głównej zawartości

Ilona Gołębiewska – Twój uśmiech

 Bardzo lubię krótkie powieści obyczajowe, które można przeczytać na raz, na przykład do dłuższej, popołudniowej kawki. Książkę Ilony Gołębiewskiej tak właśnie potraktowałam i połknęłam dziś.



Jest to opowieść o kobiecie  Lenie, która ponad dekadę wcześniej zakochała się w mężczyźnie niebezpiecznym, zamieszanym w wiele dziwnych interesów. Z tego burzliwego związku narodziła się córka, którą Borys, tuż po urodzeniu porzucił i nie odzywał się przez te wszystkie lata. Do czasu jednak, kiedy wrócił do Polski i rozpoczął próby odzyskania kobiet swojego życia.

Ta powieść miała bardzo dobry potencjał. Fajny romantyczny pomysł z powrotem kochanka sprzed lat i do tego kilka plot twistów, w które zamieszani byli inni mężczyźni. Wszystko to okraszone jako taką historią i umiejscowione w odpowiednim czasie i przestrzeni. Do tego przemyślany morał, bo też się pojawia i stawianie głównej bohaterki w trudnych sytuacjach. To był naprawdę solidny fundament pod budowę dobrej obyczajówki i widać było ogrom pracy włożonej, by to doprowadzić do końca. Wszystko jednak popsuły dialogi. Już dawno żadne rozmowy nie doprowadziły mnie do szewskiej pasji. Były mdłe, nijakie, przepełnione pustymi frazesami i zwrotami oraz mnóstwem zupełnie niepotrzebnych informacji. Sprawiało więc to wrażenie jakby były sztucznym wypełniaczem treści, a nie ilustracją do danej sceny. I to niestety położyło tę historię ostatecznie. Żal tej opowieści. Bardzo.

Jeśli więc jesteś fanką/fanem Ilony Gołębiewskiej, to pewnie książka przypadnie ci do gustu, jeśli jednak szukasz fajnej powieści obyczajowej i odrobiny romansu, to znajdziesz to tu tylko połowicznie, bowiem fabuła i sceny są w porządku, ale dialogi psują jej odbiór.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...