Przejdź do głównej zawartości

Eddie Jaku – Najszczęśliwszy człowiek na ziemi

 Przeczytałam tę książkę w kilka godzin. Nie byłam w stanie napisać jednak o niej od razu, dlatego, że... nie wierzyłam autorowi. I nie wiem, czy siedzi we mnie niewierny Judasz, czy kieruje mną jako taka znajomość historii, czy może jestem przekorna i nie przyjmuję pewnych wiadomości.



Eddie Jaku napisał tę książkę mając sto lat. Jest Niemcem. Żydem. Wykształconym człowiekiem. Przeżył wojnę i rozpoczął nowe życie w Australii. Doszedł do wniosku, że warto być dobrym, szczęśliwym  człowiekiem, trzeba tylko przepracować traumy i rozpocząć nowy etap, który da tę satysfakcję. Wdrażał swój plan krok po kroku i dopiero u schyłku życia postanowił podzielić się historią z całym światem.

Początkowo chciałam zanegować jego opowieści. Okazuje się bowiem, że Eddie trafiał zawsze w oko cyklonu. Był w samym centrum wydarzeń w czasie trwania Kryształowej Nocy, przypadkiem trafił pod Dunkierkę podczas słynnej bitwy, cudem uciekł z wagonu wiozącego go do obozu i to za pomocą śrubokrętu, usunięto mu kulę z nogi nożem do otwierania listów i koniec końców przeżył Marsz Śmierci. To nieprawdopodobne, żeby jedna osoba przeżyła tak wiele i brała udział w największych wydarzeniach wojennych. I było to dla mnie tak nierealne, że nie wierzyłam w jego opowieść. Po prostu. Później doszłam do wniosku, że to człowiek, który przeżył wiek i to jego historia. Jeśli przez lata została zmodyfikowana lub wyidealizowana, to już sprawa jego i wydawców.

Eddie snuje swoje opowieści niczym wytrawny bard. Odpowiednio buduje napięcie, potrafi zainteresować czytelnika barwnymi opisami i dygresjami. Książka podzielona jest na krótkie rozdziały. Każdy z nich opowiada o kolejnym wydarzeniu z życia, a na ich końcu znajduje się kilka motywacyjnych zdań, które, według Eddiego, wskazują czytelnikowi jak żyć, by być szczęśliwym.

Trudno tę pozycję określić jednoznacznie. Nie jest to powieść, bo ewidentnie autor wskazuje, że to wspomnienia. Nie jest to też książka stricte motywacyjna, bo zawiera za mało informacji o tym jak należy żyć. I trudno będzie mi ją Wam polecić. Wprawdzie nie nudziła, ale też nie wniosła do mojego światopoglądu nic nowego.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn