Kristen Ashley to było moje guilty pleasure. Cudowne, totalnie odmóżdzające romanse o wyjątkowo przystojnych, silnych i bezkompromisowych mężczyznach, którzy ratują swoje wybranki i po kilku sekundach od pierwszego wejrzenia wiedzą już, że będą je kochać do grobowej deski, często umilały mi wieczory. I przez pierwsze kilka tomów bawiłam się doskonale, ale chyba mi się już przejadło.
Znów mamy do czynienia z dużą dawką testosteronu, potężnym mężczyzną i wiotką niczym trzcinka dziewuszką, która ma poważne problemy z asertywnością. Tym razem to jednak wszystkie dziewczęta z Rock Chick są zagrożone i wszyscy mężczyźni łączą siły by rozwiązać problem.
Z książki na książkę jest coraz gorzej. Odnoszę wrażenie, że autorka na siłę ciągnie serię, żeby każdy mężczyzna z Nathingale Investigation miał swoje pięć minut. Niestety każda z tych historii jest niemal identyczna i nie wyróżnia się absolutnie niczym. Dialogi są miałkie, nie ilustrują żadnej sceny, nie bawią, a raczej żenują, a całość napisana jest niemal ulicznym żargonem, co powoduje, że nie chce się tego czytać.
Zmęczyłam tę książkę. I pozostanę już na tej części. Szkoda czasu na resztę, bo nie widzę powodów, dla których miałabym dać autorce szansę. Brakuje tu świeżości, pomysłu, za to wrażenie zmęczenia i wypalenia zawodowego czuć na odległość. Szkoda.
Komentarze
Prześlij komentarz