Sądziłam, że po boomie na 50 twarzy Grey'a i szaleństwie, które rozpętało się tuż po premierze książki, minął już czas, kiedy autorki romansów sugerowały się tą historią. A tu guzik! Nie dość, że Katarzyna Mak często do niej nawiązywała, to jeszcze usiłowała machnąć sobie kopię Kryszcziana w skali jeden do jednego i wyszło to wszystko kulawo, albo nawet bardziej.
To, że historia jest sztampowa, możecie już się domyślać. On jest najbogatszym polskim przedsiębiorcą, ona, głupiutką i naiwną młodą kozą tuż po studiach, która daje się namówić na pracę zamiast jej przyjaciółki. Oczywiście myli piętra i trafia nie tam gdzie trzeba. Niemal w sekundę otrzymuje posadę, drugiego dnia jedzie z przełożonym do Paryża, tam traci z nim dziewictwo i po kilkunastu godzinach znajomości zakochuje się bez pamięci.
Odnosiłam wrażenie, że autorka nie wysiliła się. Nie chciała lub nie mogła wytężyć umysłu, żeby poprowadzić tę historię w innym kierunku. To nie jest tylko podobieństwo do Grey'a, ale też wspominanie go raz po raz w niektórych miejscach i perfidne zrzynanie niektórych elementów, a nawet całych scen.
Między bohaterami brakuje emocji. Pożądanie, złość, radość, nawet próba wymiany zdań, wszystko to wypada mdło i płasko, nie ma w tej relacji ani ognia, ani charakteru. Do tego dorzucić trzeba jedne z gorszych dialogów, które czytałam. Oderwane od fabuły, dziwne, mało celne pyskówki, głupiutkie kwitowanie przez bohaterkę, mało inteligentym: – ja... oraz niezrozumiałe reakcje bohaterów i ich zupełnie kuriozalne decyzje.
To jedna z gorszych książek tego roku. Aż przykro.
Komentarze
Prześlij komentarz