Po doskonałej i wzruszającej "Wyspie" przyszedł czas na swego rodzaju uzupełnienie tej historii. Emocje towarzyszące mi podczas lektury tkwiły we mnie tak głęboko, że bez wahania sięgnęłam za "Pewnej sierpniowej nocy". Nie żałuję, bo po prostu uciszyłam swoją głowę, która żyła historiami z wyspy Spinalonga.
Fabuła tej książki dzieje się kilka tygodni przed ewakuacją wyspy trędowatych i wracamy do Anny, Marii, Manolisa i Andreasa. Wybucha romans, który niestety nie skończy się happy endem i podzieli rodziny.
W porównaniu do poprzedniczki, ta książka jest o wiele krótsza, ale skondensowana forma wiele wyjaśnia i pozwala czytelnikowi nasycić się historią, która działa się poprzednio gdzieś obok. Oczekiwania były dość wygórowane i zaspokoiły mnie tylko połowicznie. Ciekawa byłam jak potoczą się losy Marii, która przecież przechorowała trąd, byłam ciekawa jak odnajdzie się w społeczeństwie i czy zmuszona była znosić szykanowania z tego tytułu. Ta kwestia jednak była jedynie muśnięta i pozostawiła pewien niedosyt.
To była ładna, wciągająca historia o miłości, zazdrości, przebaczaniu. Autorka położyła duży nacisk na wielkie nadzieje i marzenia bohaterów. Skupiła się też na potwornej tragedii i konsekwencji ich działań.
Tu znów przenosimy się na Kretę, która zachwyca przyrodą, widokami i niechlubną historią wyspy trędowatych.
Zakończenie jest dość niejednoznaczne, pozwala na to, by każdy czytelnik doszedł do własnych wniosków. Pewnej sierpniowej nocy jest uzupełnieniem i domknięciem tematu Wyspy.
Komentarze
Prześlij komentarz