Powieść, która przedstawiana była jako komedia romantyczna i zapowiadała się dobrze, okazała się być książką obyczajową o życiu. Wyobrażałam sobie Bridget Jones, a otrzymałam Minervę McGonnagall, choć może ciut młodszą.
Mamy tu opowieść o kobiecie, Susan, która nade wszystko ceni sobie niezależność. Wiedzie poukładane życie, ma dobrą pracę i nie zamierza nigdy wiązać się z żadnym mężczyzną. Jej dalekosiężne plany, komplikuje fakt, iż kobieta zachodzi w ciążę, musi uporać się ze śmiercią matki, a na dodatek wszcząć postępowanie sądowe wobec brata, który prawdopodobnie wykorzystał demencję matki do zapisania w testamencie rodzinnego domu.
Trzeba przyznać autorce, że nie pędziła z fabułą. Lekko snuła swoją opowieść, dokładnie opisując wszelkie niejasności i opowiadając o bohaterach. Nie pomijała żadnych faktów, ważne dla niej były nawet najdrobniejsze szczegóły, więc nie żałowała czytelnikowi długich i wielostronicowych opisów. Z jednej strony zabieg ten był potrzebny, by zrozumieć postępowanie Susan, z drugiej jednak, czasem powodował ziewanie.
Nie ma tu też zbyt wielu dialogów. Jeśli już są, to ociekają sarkazmem i ironią typową dla Anglików, mogą być nawet odbierane jako przyciężkie żarty, ale w nieznacznym stopniu.
To nie była zbyt wymagająca lektura. Ot, kompendium wiedzy o łamaniu stereotypów i burzeniu murów, które czasem budujemy wokół siebie. To też próba pogodzenia się z przeszłością i umiejętność pracy nad sobą i swoimi problemami. To też swego rodzaju nauka uczenia się drugiej osoby i otwierania serca.
Jeśli macie ochotę na lekką obyczajówkę, z fajną, choć przewidywalną fabułą, to będzie to książka odpowiednia dla Was.
Komentarze
Prześlij komentarz