Przejdź do głównej zawartości

Lara Kos – Niebezpieczna transakcja

 Kiedy opowiadałam Wam o 365 dniach Lipińskiej, miałam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy dane mi było mi czytać coś tak na wskroś złego. Ale nagle, zupełnie niespodziewanie, na samym dnie literackiego piekiełka zrobił się szum, bo z impetem wbiła się w dwa metry mułu niejaka Lara Kos, wrzeszcząc:

– Suń się, Blania i trzymaj mi piwo. Teraz zobaczysz jak się pisze erotyki.



Otóż, moi drodzy, przed Wami zło w czystej i nieskażonej postaci, objawiające się fabułą, która jest chaotyczna niczym włosy Piotra Rubika przed prostowaniem i opowiada o niczym. Choć nie, o seksie jest mowa. Taaaak, bardzo dużo tu seksu i jego pochodnych. Więc jeśli nie lubicie czytać o uciechach fizycznych i seksualnych, gdyż pruderyjność Wam na to nie pozwala, bądź na lico wstępuje rumieniec zażenowania, to nie czytajcie dalej, bo będzie tylko gorzej.

I to nie będzie recenzja.

Główna bohaterka, to chyba artystka, bo prawdopodobnie coś tam maluje czy szkicuje, ale trzeba się tego domyślać. No i ona, jak to na artystkę przystało, tkwi w marazmie i marudzi, że nie ma zleceń, a jak nie ma zleceń to najlepiej umówić się z przyjaciółkami, utopić smutki w siedmiu alkoholach i kaca giganta leczyć seksem oralnym ze swoim chłopakiem. Człowiek ten bije ją po twarzy członkiem, gdyż wychodzi z założenia, że jeśli jemu jest dobrze, to i partnerce też. I nagle, po fakcie chłop dochodzi do wniosku, że właściwie to ją rzuca, bo jest zimna jak ryba. Na ten fakt, bohaterka reaguje w jeden sposób, to znaczy kładzie się spać.

Po kilku godzinach snu, usłudze fryzjerskiej i zjedzonych lodach, bohaterka stwierdza, że nadal nie ma zleceń, w związku z tym udaje szuka wibratora, który przyjaciółki sprawiły jej na urodziny. I co ważne, czytelnik musi wiedzieć, że on kosztował osiem stów i co jak co, ale korzysta z niego codziennie, choć sama by go sobie nie kupiła.

Nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, dziewczyna dostaje propozycję zrobienia makijażu na potrzeby sesji zdjęciowej. Ma przygotować do zdjęć szefa znanej firmy farmaceutycznej. Szybko okazuje się, że chłop ma na imię Tor, tyle, że do Avengersa mu daleko, no chyba, że liczyć młot, który ma w bokserkach, to wtedy tak. A poznajemy jego przyrodzenie dość dokładnie, podzielone przez cotangens do kwadratu i zmierzone kątomierzem. Wracając jednak do opowieści: Mężczyzna wywala ekipę na zbity pysk, patrzy na bohaterkę, mówi, że jest jego i uprawia z nią seks jakby jutra miało nie być.

Ona się w nim zakochuje, wszak poznała go dogłębnie, ale cierpi, bo on się nie odezwał, ale potem go spotyka nagle na ulicy, zabiera w podróż życia, zwiedzają kilka krajów tygodniowo, uprawiają seks wszędzie i w każdej pozycji. On coś ukrywa, ona próbuje wyciągnąć z niego prawdę, on jej daje kartę kredytową i każe iść na zakupy, ona zapomina, że on coś ukrywa. Jednak główna bohaterka nie daje za wygraną, chce żeby jej odpowiedział co ukrywa, on postanawia jej szczerze odpowiedzieć, więc mówi, że to sprawa jest skomplikowana i weź mi babo głowy nie zawracaj, lepiej chodźmy się pobzykać.

I nagle zwrot. Nie ma seksu, dziewczyna wraca do Polski, cierpi, bo serce krwawi, ale tak naprawdę to wszystkie błyskotki i ciuchy zostawiła w Hiszpanii, więc jak ona będzie żyć, a tak toby wszystko sprzedała i przeżyła za to kilka miesięcy. Postanawia więc pojechać do matki, tego samego dnia spotyka się z kolegą ze szkoły i postanawia za niego wyjść, bo to przecież logiczne.

Karuzela absurdu kręci się jednak nadal, z kościoła wynosi ją Tor, który chce ją sprzedać na aukcji internetowej w szarej strefie internetu, ratuje ją ten chłopak od bicia penisem po twarzy. Wyjeżdżają na Podlasie, stwierdzają, że zawsze się kochali i jadą się mścić...

 Nie wiem jak pracę przy tej książce przeżyły redaktorki i korektorki tekstu. Nie wiem w ogóle jakim cudem udało się ją wydać. Nic tu do siebie nie pasuje, nic się nie klei. Postaci są miałkie jak sól z Biedronki, a seks tutaj to zamiennik wszystkiego. Jedzenia, pieniędzy, złości i radości. Dno i wodorosty to zbyt mało by tam umiejscowić tę książkę. Trzeba by pogrzebać głębiej.



Komentarze

  1. Ciekawa, oryginalna opinia. Widzę, że nie tylko ja walę z grubej rury. To podtrzymuje na duchu ...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn